sobota, 3 listopada 2007

LEŻENIE W DOŁKU

       

        Nareszcie na wczasach. Nareszcie wypoczynek. Czy ciężko
pracuję ? Ależ oczywiście, tyram jak wół ! Co ja mówię - dwa
woły ! Tak, tak ! I umysłowo, i fizycznie ... Stanowisko ?
Kierownicze. Praca moja polega na względnym zapamiętaniu, co
mówi Dyrektor lub Prezes... Czy wiecie, ile inteligencji
trzeba, by przetłumaczyć to na język ludzki, zrozumiały dla
każdego ? A ile razy trzeba podeprzeć pracą fizyczną - (pa-
lec wskazujący) - ty zrobisz to, ty zrobisz tamto, ty masz
naganę (pogrożenie), a ty zobaczysz, co piszą na tablicy
ogłoszeniowej w Urzędzie Pracy (na drzwi).
        Tylko moja sekretarka wie, jak bardzo się czasem męczę !
Mam zresztą zarezerwowaną dla niej specjalną pracę fizyczną
(kiwanie palcem do siebie).
        Ale, ale... Ja tu na urlopie a Państwo mnie zmuszają do
pracy ! Oj, doliczę za nadgodziny do biletów !

        Jak mówiłem - nareszcie na wczasach. Leżę w dołku... Nie,
nie, nie jestem w dołku, nie siedzę w dołku, tylko leżę...
i to na brzuchu... Na plaży... Tak bezpieczniej.
Czy wiecie, ile niebezpieczeństw czyha na biednego męż-
czyznę na plaży ? Biedactwa moje !! Zagrożenia chodzą z no-
gami jak grotmaszty, a przed nimi wydymają się podwójne żag-
le i człowiek chciałby płynąć, płynąć... O, przepraszam !
Dlatego leżę na plaży na brzuchu i w dołku... wielkości
malutkiej armatki. Najlepiej jak ten dołek jest blisko gra-
nicy fal, bo okresowo wymienia się w nim woda... Na zimniej-
szą.
        To, zresztą, może mieć przykre konsekwencje. No wyobraź-
cie sobie, Państwo, opalanie wyłącznie pleców przez okres
dwóch tygodni !!! Na szczęście nad Bałtykiem to nie grozi...
Ale, mimo wszystko, żona się zawsze zastanawia, co było pode
mną tak interesującego, że nie mogły tam paść promienie sło-
neczne ?... Wolę jej tego nie tłumaczyć.
        Przykre mogą być też nieporozumienia. Pamiętam grę kilku
pięknych pań w siatkówkę plażową. Kiedy im piłka poleciała w
moją stronę, jedna z nich ze ślicznym uśmiechem: "Mógłby pan
podać ?". Jako rasowy dżentelmen natychmiast wyskoczyłem z
mokrego dołka... Lecz zamiast zwyczajowego "dziękuję" usły-
szałem: "Biedactwo, popuścił !"
        Kiedyś, bardzo wcześnie rano, przyszedłem na, zupełnie
jeszcze pustą, plażę. Usadowiłem się w najlepszym miejscu:
bliski wody (oczywiście) i budki z napojami. To chyba wczes-
ne zerwanie się z łóżka i ... brak grotmasztów czy żagli na
horyzoncie sprawiły, że zasnąłem ! Ocknąłem się, kiedy kilku
facetów trąciło mnie bardzo grzecznie i poprosiło... abym się
rozebrał ! Z początku nie do końca zrozumiałem, ale do momen-
tu kiedy mi wytłumaczono, że jestem w ... Chałupach ! Boże !
Jeszcze tego brakowało !
Do wieczora nie wyszedłem z wody !... Tyle jej wokół mnie -
- a ja o suchym pysku !
Chyba przerzucę się na góry !... A wodę mogę nosić w
kubełku !






wtorek, 23 października 2007

TĘSKNOTA (wykład)

 

       Jako osoba tęskniąca prawie codziennie, czuję się ekspertem. Definicja tęsknoty ? Bardzo proszę ! „Nieodparta chęć posiadania tego co było lub może być”.
Przyznam się Wam po cichu, że mam dar jasnowidzenia. Trzymając rzecz określonej osoby, jestem w stanie stwierdzić za czym ( lub za kim ) ta osoba najbardziej tęskni.
        Jako przykład: poproszę tego przystojnego pana, siedzącego obok tej prześlicznej blondynki, o jakąś rzecz... Dziękuję. Skupiam się. Moje bioprądy emanują i krążą w kosmosie, tworząc konkretną wizję... Ależ proszę pana !! Rozumiem, że się ta pani panu podoba ale tak w miejscu publicznym ... Ciuś, ciuś ciuś !
        To może poproszę o jakąś rzecz osobistą tą przepiękną brunetkę ! Och, nie aż tak osobistą ! Tak ! Ta może być ! Skupiam się, skupiam ! Bioprądy, wizja... Ależ droga pani, ten szejk arabski to nie nad tym morzem !
        Sądzę, że pozbyli się Państwo wszelkich wątpliwości, co do moich kwalifikacji.
        Tęsknimy za tym, czego ( lub kogo ) nie mamy obok siebie a mieć pragniemy. Co charakterystyczne – najczęściej i najdłużej tęsknimy za tym, co nieosiągalne. W dużej mierze przedmiot tęsknoty jest korygowany przez naszą wyobraźnię, a więc – wyidealizowany.
Konkretna tęsknota to pasmo, zbliżonych w swej treści, wyobrażeń, do których ciągle wracamy.
        Ale, ale ! Nie należy mylić tęsknoty z marzeniem !
Marzenie to obraz i treść tego co jest lub będzie. Tymczasem tęsknota to głównie treść a często wręcz nieokreślone, trudne do ukierunkowania, uczucie ! Na dodatek rozciągnięte we wszystkich wymiarach czasu...
        Tęsknota to „chcę, pragnę i muszę”. Czyni z człowieka „wolnym niewolnikiem”. Jest jednym z najsilniejszych i niedocenionych uczuć – równym uczuciu miłości.
Zupełnie szczerze, jak sięgnę pamięcią, moje tęsknoty to:
1) Wspomnienia z najwcześniejszego dzieciństwa – łąka, koń, trudności w chodzeniu,     głosy      przyjaznych ludzi... Wiązało się to z sielanką, beztroską, poczuciem     bezpieczeństwa i      początkiem wszystkiego. Pragnie się krzyknąć „Boże ! Cofnij    czas ale zachowaj rozum !”
2) Pierwsza miłość, pierwszy wspólny spacer nad jeziorem, pierwszy pocałunek, totalne      oszołomienie i pierwsze w życiu poczucie szczęścia.
3) Andaluzja w Hiszpanii, gdzie mieszkałem krótki czas...
4) I ostatnia tęsknota – Ona. Wyjechała na urlop i choć przyjechałem do Niej – dziwne
    – tęsknota trwała nadal ! Wir zabawy spowodował, że „Jest Ona a jakoby nikogo nie     było”.      Ciekawe zjawisko, prawda ?

        Czy ktoś na sali mógłby, choć jednym słowem, uchylić zasłonę milczenia i ujawnić swoją tęsknotę ? (...)
        Pamiętam...
... tęsknotę mojego ojca, który „całe życie” tęsknił za Ukrainą. Mówił: „Synu ! Gdyby     Ukraina była wolna, poszedłbym tam na kola nach !” Niestety nie doczekał.
... tęsknotę dziadka (nota bene ś.p.) za młodością i siłami, które wtedy miał. Także za     rodzinną wsią Pstrokonie...
... tęsknotę wuja a zarazem ojczyma, mającego aktualnie 98 lat, związaną z     nieokreślonym czasem przyszłym, w którym będzie mógł chodzić. Obecnie ma     obustronny bezwład kończyn dolnych.

        Ostatni przykład dobitnie wskazuje, że istnieje pojęcie tęsknoty regresywnej (przeszłej) i progresywnej (czasu przyszłego). Inny podział to tęsknota platoniczna (jak mojego ojca) oraz tęsknota seksualna.
        Różna jest treść tęsknot kobiet i mężczyzn, np :
- treścią tęsknoty seksualnej kobiety będą wspaniałe stroje, wyeksponowane na   hucznych    balach, przy świetle księżyca, u boku wyśnionego mężczyzny...   Niekoniecznie męża czy swojego    chłopca... Może to być jakiś aktor, ewentualnie   sąsiad... lub ktoś wygłaszający mowy... przed    państwem... Tego mężczyzny, który   potrafi wysłuchać, docenić, przytulić, delikatnie pocałować    i... Uf !! Robi mi się   dziwnie gorąco ! A pani ? (...)
- treścią tęsknoty seksualnej mężczyzny jest oczywiście kobieta. Nie zawsze jedna...   Może być na    plaży... tej z zeszłego sezonu...
   I możemy je oglądać przez lornetkę:
      - eee, tę już miałem... , ... tamtą także... O, ale ciało !! Tej jeszcze nie miałem ! –
   Wyciągamy aparat, który od razu wywołuje zdjęcia... Pstryk !
   Bzzzz... (zaraz będzie moja).
   Cmok ! Cmok ! Cmok ! (To tzw. bezpieczny seks !)
                                                                  Dziękuję Państwu za wysłuchanie wykładu.

J A

        Ale numer. Mam mówić o sobie! Ale jak tu mówić, kiedy faktycznie to ja nie istnieję. Tak, tak! Obraz, który widzicie, głos który słyszycie... to wszystko złudzenie.
Czy siedzieliście kiedyś tyłem do ogniska a przed wami, na ścianie, poruszały się cienie? To właśnie to! Proszę się nie śmiać, bo jestem w stanie udowodnić swój brak istnienia w sposób ścisły – czyli matematyczny. Ponadto, w którymś z poprzednich wcieleń rozmawiałem z kolegą Sokratesem, który potwierdził sofistyczną prawidłowość mojego rozumowania.

A więc, przyjmijmy, że ja jestem „X”.
Moi rodzice będą oznaczeni odpowiednio: mama – „M”, tata – „T”.

Oczywiście, zgodnie z prawami dziedziczenia miałbym pewne cechy zarówno po mamie,
jak i po ojcu... Chyba dotychczasowemu rozumowaniu nie można zaprzeczyć – prawda?
czyli
ja (X) = mama (M) x k
„k” to współczynnik konieczny, by między „X” i „M” postawić znak „=”

analogicznie X = T x l
gdzie „l” to współczynnik, by między „X” i „T”, by można było postawić znak równości.
Wiadomo przecież, że w przyrodzie nie ma dwóch organizmów identycznych.

Jeżeli przy powyższych równaniach można było określić współczynniki, to między „k” i „l” też można:
k = l x m więc m = k : l
gdzie „m” to współczynnik, by między „k” i „l” można było postawić znak równości.
Łapiecie? To dobrze...

Ponieważ w dwóch równaniach jestem oznaczony jako „X” (X = M x k i X = T x l) to można, zgodnie z wszelkimi zasadami:
M x k = T x l więc K : l = T : M więc m = T : M
gdzie „m” to współczynnik różnić między Mamą i Tatą, co zresztą jest widoczne gołym okiem.
Od razu zauważyliście dwie rzeczy, prawda?
A – mnie nie ma
B – pozycja rodziców jest jasna, ale wszystko skończyło się jednym, wielkim „pudłem”.

I, jak opisuje piękny wiersz pt.: „Morska pieśń” Pablo Bardena w wielu sprawach zmysły nas oszukują.
Posłuchajcie:

Jak okiem sięgnąć spienione fale
tańczą bez końca w takt swej melodii...
Dokąd gonicie wciąż tak wytrwale?
I któż to słuch morskich rapsodii?
A kiedy zajrzysz w głąb wodnej toni,
zobaczysz zamki, wieże, strażnice...
Spójrz, jak za jeźdźcem tam jeździec goni!
Wam się wydaje, że to ławice?
Każdy z was widzi, co pragnie widzieć,
więc urojony świat oglądacie!
Kiedy swobodnie wasza myśl idzie -
- takiej pewności wtedy nie macie...

Spójrzcie uważnie w morskie odmęty,
gdy burza huczy i gromy ciska!
Zobaczyć można świat tam zaklęty -
- kraina dalsza... kraina bliska...
Tutaj króluje kraken ogromny
i morski diabeł pysk swój wykrzywia!
Wodnik z miłości wciąż nieprzytomny,
toplicę młodą tańcem przyzywa!

Piękna syrena, kusząc swym głosem,
wyciąga dłonie... Coś obiecała?
A ryba młot, gdy poszła za ciosem,
akompaniament rytmu podała...
I chóry dusz, co tu zatonęli
i marynarzy i ich okrętów...
Na wieczną służbę się zaciągnęli!
Przez wieki słuchać będą tych dźwięków...

No cóż. To właściwie wszystko na temat mojej osoby. Osoby, która tak faktycznie nigdy
nie istniała.





niedziela, 21 października 2007

NIESTETY


Niestety ! Już od narodzin miałem pecha. Jeszcze zanim zo-
baczyłem świat dano mi potężnego klapsa... Do tej pory nie powie-
dzieli za co !... A bolało !
Już w parę miesięcy później mamusia stwierdziła, że o jedną
osobę w chałupie jest za dużo. W wyniku uporczywych oraz zakrapia-
nych przemyśliwań doszła do wniosku, że rozstać się należy z oso-
bą najczęściej się drącą, najżarłoczniejszą oraz bezrobotną. Nies-
tety - wybór padł na mnie. Na moją główkę padła chochla - ja pad-
łem na śmietnik.
Niestety ! Ocknąłem się w szpitalu.
Przez pewien czas byłem na darmowym wikcie a piękne panie
uparły się, żeby mnie ciągle ubierać i rozbierać, rozbierać i ubie-
rać ! I tak mi zostało do dziś... Z tymi paniami...
Zawsze byłem kochliwy. Moją pierwszą wielką miłością była
pani wychowawczyni w pierwszej klasie podstawówki... Niestety !
Nie zauważyła moich zalotów... Pewnie był za mały... To znaczy -
- ja byłem za mały.
W szkole rozwijałem się wspaniale na tęgiego chuligana i
miernego ucznia. Niestety ! Przed rokiem szkolnym klasy piątej
spotkałem dziewczynę. Jak wieść niosła, była prymuską o szerokich
uzdolnieniach. Zgodnie z, gdzieś zasłyszaną, zasadą: jeśli idziesz
między wrony, krakaj jak i one... W miesiąc stałem się prymusem
o bardzo, bardzo szerokich uzdolnieniach.
Tak bardzo szerokich, że, gdy przyszedł czas wybrać dalszy
kierunek nauki, ojciec powiedział: - " Synu, głąb z ciebie ! Aniś
polonista, aniś matematyk ! Pójdziesz na medycynę...
Niestety, tak bardzo pragnąłem skończyć ekonomię.
Podczas studiów sporo czasu poświęcałem grze w karty. W
bridżu partnerowała mi wspaniała dziewczyna o hiszpańskiej uro-
dzie i temperamencie. Niestety ! Pewnego wieczoru graliśmy tak
namiętnie, że kiedy się zorientowałem - byłem żonaty i mieliśmy
dwójkę ślicznych dzieci.
Spytacie pewnie - a jak w pracy ? Hm... Wszystko byłoby dob-
rze lecz... Niestety ! Szybko się zorientowałem, że na szpitalnym
wikcie ( o pensji nie będę nawet wspominał; nie ma o czym - taka
była mała )... A więc, na szpitalnym wikcie mogłem doskonale prze-
żyć ... Ale sam. Niestety ! Prawo nasze jest bezduszne i nie poz-
wala dopuszczać do pracy nieletnich. Wziąłem dodatkowo pół etatu...
i usłyszałem w domu piski. Takie cichutkie popiskiwania. Wziąłem
drugie pół etatu a piski się tylko wzmogły. - " Dzieci, nie możecie
bawić się trochę ciszej ? - ... - To nie twoje dzieci ! - usłysza-
łem - To my ! - odpowiedziała Bieda a Nędza szybko dodała sar-
kastycznie: - " A może byś się wziął do jakieś przyzwoitej roboty? "
I tu dla wyjaśnienia: Co to jest przyzwoita robota ? - Co Pani
powiedziała ? Uczciwa ? ... Niestety, to było za tamtych czasów;
jak twierdzą niektórzy, jedynie słusznych... Przyzwoita, to, jak mó-
wią podręczniki ekonomii i politycy, - przynosząca odpowiednie do-
chody ! A co jest miarą przyzwoitych dochodów ? ... Najnowszy model
samochodu, willa i kochanka !! Niestety, nadal jestem kompletnym
biedakiem...
Ale wracając do sugestii Pani Nędzy, czyli do " przyzwoitej
roboty "... Zastanowiłem się, co mi będzie potrzebne ? Trochę wolne-
go czasu, dwie ręce, jakiś pomysł i trochę pieniędzy na inwestycje...
Oprócz ostatniej pozycji wszystko było pod ręką. Mimo to wziąłem z
półki szesnaście kaset video i założyłem firmę wymiany kaset. Nies-
tety ! Fiskus zorientował się, że nie będzie mógł tego kontrolować i
zdelegalizował...
Założyłem Biura wynajmu samochodów. Niestety ! Część społeczeńs-
twa zorientowała się, że można nieźle na tym zarobić i , za nieofic-
jalnym przyzwoleniem wymiaru sprawiedliwości, wynajmowała i... sprze-
dawała dalej ! W Kodeksie Karnym było to wówczas określane jako
"czasowe użycie cudzej własności " , za co prokuratura groziła
paluszkiem dwa razy i ... było po sprawie. No, chyba, że czasowo
użytym pojazdem był samochód prokuratora ! Inny wymiar ! Kary też.
Założyłem biura usług kredytowych... klienci nie zwracali kredy-
tów. Założyłem wynajem nieruchomości... lokatorzy nie płacili czyn-
szów. A Sądy cierpliwie rozpatrywały, czy...nie przekroczyłem prawa.
Jakby ktoś nie wiedział - to jest właśnie SG, tzn Swoboda Gospodarcza.
Niestety, to nie wszystko.
Czy znacie gospodarcze pojęcie " Pijawki ". Nie ? To wam zdradzę,
że są dwie : Urząd Skarbowy i Zakład Ubezpieczeń Społecznych.
Jak się do mnie przyssały, to ciągnęły pieniądze nawet wtedy..., kiedy
ich nie było...W pełnym majestacie prawa !
Niestety, podupadłem na zdrowiu do tego stopnia, że... pewnego
dnia...:
Czy wiecie, że dzisiaj
umarłem ? W tej dobie !
Tu płacze, lamenty
a ja... stygnę sobie.

I bimbam na wszystko
i gra mi w duszy.
Bo pieskie to życie
a nic mnie nie ruszy.

Śmiechem wygarnę,
co bank na to powie.
Zdrowie było marne,
więc tak... stygnę sobie.

Żona z kimś ? We dwoje ?
Przed nosem mu mignę !
I tak robią swoje.
A ja... tylko stygnę...



sobota, 20 października 2007

SKĄD I DOKĄD

                                                       SKĄD I DOKĄD?
                                                                czyli
                        historia ciągu zdarzeń i punktów węzłowych historii

Opowiem Państwu pewną historię, a właściwie własną historię.
Jej analiza, w późniejszym wieku, zmusiła mnie do przemyśleń nad zagadnieniami CIĄGU ZDARZEŃ oraz PUNKTÓW WĘZŁOWYCH. Dotyczą one nie tylko ludzi czy elementów przyrody ożywionej, ale właściwie całego WSZECHŚWIATA.
Początkowym punktem węzłowym mojej historii był fakt, w którym młoda, biedna dziewczyna z Legnicy, zobaczyła, niewiele starszego, żołnierza ówczesnej Armii Czerwonej.
Tu rozpoczął się ciąg zdarzeń. Począwszy od żywszego bicia serca, po kolejne spotkania, przeciągłe spojrzenia, dotyki dłoni, czułych słów, z których rozumieli co drugie... aż do drugiego węzłowego punktu.
Jak zmieniłaby się historia, gdyby w pierwszym węzłowym punkcie nie zabiło żywiej serce dziewczyny. Miała dwie drogi? Przynajmniej... Ów żołnierz wcale nie musiał zareagować. Lecz drogi się zbiegły w tym punkcie i...
Drugim węzłowym punktem była upojna noc. Oprócz obustronnego pragnienia bliskości, przyczyniły się do niego zarówno fakt uzyskania przepustki od przełożonego „krasnoarmiejca” (prawdopodobnie Ormianina), jak i fakt wolnego mieszkania, gdy rodzina dziewczyny wyjechała do krewnych.
Ile osób brało więc udział w opisywanym punkcie węzłowym? Ile czynników mogło temu przeszkodzić? Czy każde z trojga bohaterów tej historii, włącznie z tym, który został poczęty, wypełniał jakąś misję dziejową w rozmiarze mini? Skąd i dokąd zmierzał żołnierz ? Skąd i dokąd zmierzała dziewczyna? A co byłoby gdyby...?
Niewielka korekta w tym węzłowym punkcie historii a wszystko (i wszyscy) potoczyłoby się zupełnie innymi drogami.
A ja – nieświadomy jeszcze swojego istnienia, rozwijałem się w łonie, kopałem (gdy było ciasno) i mimowolnie przysłuchiwałem się narastającej niechęci otoczenia do ciężarnej, niezamężnej dziewczyny.
Ten ciąg miał etapy:
- koniec służby żołnierza w Polsce i jego wyjazd do ojczyzny oraz
- szczęśliwy poród kilka miesięcy później, w domu, przy pomocy akuszerki.
Sam nie jestem pewien... Może mój poród też był punktem węzłowym historii. I znów kilka pytań. Z grupy „siedmiu rzymskich...”
Zważywszy wysoką śmiertelność noworodków w połowie ubiegłego wieku, mogły zaistnieć dwa, wykluczające się wzajemnie, warianty zdarzenia.
Jednak rozwijałem się i rosłem mimo narastającej biedy, która pchała dziewczynę do topienia swego żalu w alkoholu.
Ciąg zdarzeń...
Ten ciąg prowadzi do kolejnego punktu węzłowego historii, gdy zostaję porzucony we Wrocławiu, na Pl. 1 – Maja.
Ileż tu wariantów zdarzeń! Czy ktoś mnie odnajdzie na czas? Kto to będzie? Co zrobi?
Zawinięty w brudny kocyk, z poranioną główką, zmarznięty i głodny – czekałem, drąc się niecierpliwie w tym węzłowym punkcie historii...
Wg personelu, do szpitala przyniosła mnie nieznana, bogato ubrana kobieta. Bez słowa położyła w Izbie Przyjęć Szpitala Wojewódzkiego im. Babińskiego. Jedynym śladem była mała karteczka, napisana ołówkiem niewprawną ręką: „Tadeusz Kołaciński”.
Ciąg zdarzeń – leczenie, procedura prawna, przechodzenie z rąk do rąk, rutyna i obojętność, szereg twarzy... To wszystko zdarzenia przewidywalne. Żadnej alternatywy... Potem Dom Dziecka w Kątach Wrocławskich i pasmo jednakowych dni z narastającą chorobą sierocą. Samotność, dzień podobny do dnia, gdzie jedyną rozrywką było kiwanie się w przód... i w tył... w przód... w tył...
W tym ciągu, po etapie leczenia i etapie tułaczki, był etap stagnacji. Wszystko przewidywalne i niezmienialne... Typowy ciąg zdarzeń.
Aż pewnego dnia, kolejnego dnia samotności wśród innych samotnych dzieci, braku ciepła i miłości, braku życzliwego głosu... wstrzymałem kiwanie tułowia, bo na salę weszła, w towarzystwie starszego mężczyzny, piękna kobieta! Nasze oczy spotkały się i w tym momencie wyciągnąłem do niej raczki!...
Ten punkt węzłowy historii miał charakterystyczny zwrot, takie „słowo – klucz”:
„To będzie TEN!” Wkrótce miałem dom i rodzinę.
Rozpoczął się nowy ciąg zdarzeń i oczekiwanie na kolejny punkt węzłowy. Kolejny, lecz trudniejszy, bo drogę w nim musiałem wybierać SAM – z wszelkimi, związanymi z tym, konsekwencjami.
Jak wszystko, tak i ciągi zdarzeń mają swój początek i kres. Mnie nadal zastanawia: „skąd jestem i dokąd zmierzam...” Nadal nie mam na to odpowiedzi.